Jak bardzo muszę być okrutna by spaść do takiego poziomu, że sprawiam przykrość nie tylko sobie ale i najbliższej dla mnie osobie?
Lubię uprzykrzać sobie życie, jednak tymrazem było to zupełnie niepotrzebne i bez konkretnego znaczenia.

Czuję się jak wieczny gość na hucznym przyjęciu szukając cichego kąta, na próżno próbując wynegocjować dla siebie przynajmniej krótką chwilę spokoju.
Gdy idę prostą drogą, bez szantażowania, manipulowania zachowuję prawdę o sobie, taka jest tego rola. A manipulowana jestem zbyt często (gestia)



Nie jestem sobą przez ostatnie kilka dni, nie jestem też świadoma co się ze mną dzieje, kontroli nad tym również nie mam. Potrzebuję wsparcia, pociągnięcia za rękę, mocnego przytulenia i słów, że wszystko będzie dobrze.


Mam Nasze wspólne zdjęcie w portfelu, które kocham.
Nie mogę się doczekać aż to przejdzie,
ale jestem zbyt wrażliwym człowiekiem i wiem, że jeszcze trochę czasu przede mną. Przed Nami.




Słucham smutnego j-rocka, what happened?
Przenoszę się gdzie indziej, bo to co prezentuje tutaj jest troszkę żałosne, nieprawdaż?
Prawdaż.